Spotkania, alienacje i zwłoki – „Tel Awiw Noir”

Tel Awiw Noir? To jakaś pomyłka. To najwspanialsze, najbardziej przyjazne i tolerancyjne miasto na świecie. Co może być mrocznego w tak słonecznym miejscu?

Tak zareagował Etgar Keret na propozycję wydawnictwa Akashic Books, by wydać antologię „Tel Awiw Noir”.

Keret 122

Kiedy zacząłem zastanawiać się nad propozycją, doszedłem do wniosku, że to miasto ma jednak wiele do ukrycia.

W ten sposób powstał zbiór opowiadań przedstawiający Tel Awiw od innej strony. Etgar Keret i Asaf Gawron wybrali najbardziej reprezentatywnych współczesnych pisarzy izraelskich. Wielu z nich to także dziennikarze, krytycy filmowi i literaccy, autorzy scenariu6b41a41abeb88215c40142411c68e24cszy filmowych i telewizyjnych. „Tel Awiw Noir” to nie tylko przegląd izraelskiej

prozy, lecz także alternatywny przewodnik po mieście. Śledząc losy

bohaterów opowiadań, poruszamy się po istniejących miejscach, poznajemy historie mieszkańców, ich codzienne problemy i życie wieloetnicznej społeczności.

20150522_121418Wraz z Etgarem Keretem i Asafem Gawronem zachęcamy do literackiej – i nie tylko – wycieczki po Tel Awiwie. „Tel Awiw Noir” czeka na Was.

http://booksandbestsellers.pl/pl/p/Tel-Awiw-Noir/17

Gdzie ja jestem? Krzysztof Pruśniewski

Z okazji ukazania się autobiografii Emira Kusturicy „Gdzie ja jestem w tej historii?” portal Szuflada.net ogłosił w styczniu konkurs „Uniwersum Kusturicy”. Zadaniem uczestników było napisanie tekstu prozatorskiego osadzonego w świecie przedstawionym filmów dwukrotnego zdobywcy Złotej Palmy. Poprzeczkę postawiono wysoko, ale ambitnych nie brakowało. Z radością przedstawiamy zwycięskie opowiadanie autorstwa Krzysztofa Pruśniewskiego i Was również zachęcamy do artystycznego wyrażania kusturicowych inspiracji.Okladka Kusturica Gdzie ja jestem w tej Historii

„Gdzie ja jestem?”

Budzę się. Dobra, ale gdzie ja jestem? Kim jestem? Co się dzieje, się stało? Leżę na wznak, ciasno coś, nie mogę się ruszyć, niczym ruszyć. Nade mną sufit drewniany, jakieś ozdoby, balony. Łazi po mnie kura i dziobie bezmyślnie w czarne guziki od czarnej marynarki. Ciekawe, po co mi czarna marynarka? Czuję zapach pieczonego prosiaka (tak mi się przynajmniej wydaje) i smród na w pół przetrawionego alkoholu (to na pewno). I cisza. A jednak nie, ktoś wrzeszczy do ucha. Odór wódy się wzmaga. Spłoszona kura sfruwa ze mnie jak przystało na zepsutego nielota, zostawiając za sobą jedynie kilka bezpańskich piór.

– A więc żyjesz, cwaniaczku!

Tak, żyję. Chyba.

– Tak, żyję. A co ja tu robię?

Pytam, bo zawsze lepiej zapytać w takiej sytuacji.

– To ty mi powiedz, albo umierasz, albo się żenisz, decyduj – krzyczy cały czas ten sam głos, który należy do wielkiego chłopa o smagłej cerze i ciemnych gęstych wąsach. – Zresztą to jedno i to samo. Haaa! Wstawaj, donżuan! Panna młoda już się ciebie doczekać nie może. Drugiej takiej jak moja córa nawet w zaświatach nie znajdziesz. Nie masz czego szukać po tamtej stronie.

Zaraz, zaraz. Chwila, moment. Dlaczego leżę w trumnie, do cholery?! Co tu się wyrabia, myślę, bo przecież aż mnie zatkało i mówić nie mogę. W co ja się wpakowałem, mnie wpakowano?

– Przepraszam, ale o co tutaj chodzi? – pytam grzecznie, acz stanowczo. – Czy my się znamy?

– Że co?! – krzykacz podający się za mojego przyszłego teścia zrobił się czerwony jak jeden z baloników weselnych. – Czy my się znamy?! Słyszycie go, ludzie? On pyta, czy my się znamy? Dobre sobie… haaaa!!!

Oprócz niego rechocze też tłum. A więc jest ich więcej. Wpadłem w głębsze bagno. Będzie ciężko.

– Ty, kozi bobku zwietrzały, po tym wszystkim, co zrobiłeś, śmiesz mnie jeszcze pytać, czy się znamy?! Jak cię zaraz…

I zaczął czegoś szukać nerwowo. Powstrzymała go ubrana na biało dziewczyna z welonem na głowie. Sądząc po stroju, zapewne panna młoda. Nawet ładna, ale na oczy pierwszy raz ją widzę. Dziewczyna szlocha. Siadam w trumnie i pytam sam nie wiem kogo i po co.

– Czemu ona płacze?

– Do tej pory z żalu po tobie, gnojku – syczy przyszły teściu – ale teraz to już tylko ze szczęścia, bo żeś nam cudownie zmartwychwstał. Prawda, córeczko, że się cieszysz?

Ona w odpowiedzi tylko nieznacznie kiwa głową i wbija wzrok w podłogę, pod podłogę, pod ziemię.

– No, to jak już znowu żyjesz, to chcę, żebyś wiedział jedno, zasrańcu, że teraz to się tak łatwo nie wywiniesz i choćbyś miał zdechnąć, ożenisz się z nią, rozumiesz?!

– Ale ja… – chciałem coś powiedzieć, ale skąd, nie dał mi.

– Stul pysk, ty nie masz tu nic do gadania, szczeniaku! Amorów ci się zachciało, to teraz proszę bardzo, żeń się! A wy, co się tak gapicie? Grać, gamonie!

Ryknął gdzieś w głąb sali za moimi plecami, wziął do ręki prawdziwego kałasza i zaczął jechać serią po ścianach, balonach. Kiedy przestał, ktoś za mną nieśmiało się odezwał.

– Ale co, na pogrzeb grać, czy na wesele?

– A czy to nie wszystko jedno? Grać, wasza mać! Za co wam płacę, darmozjady?! W tubach im się poprzewracało, jebańcom dmuchanym. Grać!!!

No to zaczęli grać. Rzewna melancholia połączyła się z porywczą radością. Niby smutno, a wesoło. Wszystko jakieś dziwne. Nic nie rozumiem. Nie znam nikogo, mówię w obcym języku i nawet myślę w obcym języku. W ogóle jestem obcy w swoim ciele. Nie wiem, jak się nazywam, nic. Pojawia się strach. Dopiero teraz. Lepiej późno niż wcale. Co robić? To jakiś absurd. Kładę się z powrotem w trumnie, żeby stąd uciec. Zamykam oczy, może znów zasnę i obudzę się tam, gdzie trzeba, gdzie wszystko będzie moje, znane. Ale nie, nie udało się. Od razu dostaję od kogoś w pysk. Nawet nie będę zgadywał od kogo. Otwieram oczy. Właściciel wąsów uparcie starający się o to, by zostać moim teściem, masuje sobie dłoń i charczy mi prosto w twarz.

– A gdzie to się znów pan młody wybiera, co? Nie umieraj mi tu, jak do ciebie mówię, bo zabiję jak psa. Jużeś sobie poudawał trupa, to teraz jazda przed ołtarz!

– Ale ja jestem chory, nic nie pamiętam, ludzie – próbuję mimo wszystko mówić prawdę, jakkolwiek głupio ona brzmi. – Mam pustkę we łbie. Niech mi ktoś wytłumaczy, o co tu chodzi? Chcę tylko wiedzieć.

– A ty cały czas swoje… Dobra, dawać mi tu lekarza! O, ty, choć no tu, konia mi wyleczyłeś, to teraz gadaj, co jemu jest?

Mały człowieczek nazwany lekarzem pobladł.

– Ale ja weterynarz, gospodarzu, na zwierzętach się znam, nie na ludziach.

– Co za różnica, dwie nogi, czy cztery?! On tak samo głupi jak osioł, widać przecież. Zbadaj go i mów, chory czy udaje?

– Może amnezję ma?

Wystraszony weterynarz bardziej spytał, niż stwierdził. Zza niego wychylił się staruszek z długą siwą brodą i zaczął coś dokazywać trzęsącym się głosem.

– A u nas to też kiedyś amnestia była, pamiętam, i to nie jedna…

– Cicho, dziadu, co ty tam wiesz.

Przyszły teściu na potwierdzenie swych słów kopnął dziadka w tyłek. Stary splunął, zaklął pod nosem i zamknął się obrażony. Tatuś mej wciąż przyszłej jeszcze żony znów nachylił się nad weterynarzem.

– To jak jest, konowale?

– Tak… właśnie tego… – człowieczek intensywnie myślał, drapiąc się po łysinie.

W końcu spojrzał mi w oczy i spytał:

– Jaki był ostatni wynik w derbach Mediolanu?

A to akurat wiem. Tylko skąd?

– Dwa do jednego, dla Milanu oczywiście.

– Zgadza się. Czyli udaje – orzekł dumnie świeżo upieczony specjalista od nagłych przypadków w zakresie pomieszania zmysłów. – Wszystko pamięta, będzie żył.

– Przecież widzę, że będzie, duchołapie jeden.

I dostaje od wąsacza tradycyjnego kopniaka w tyłek.

– Wiedziałem – aż zatarł ręce. – No, to do roboty. Co Bóg złączył, to niech się już tego nie da rozłączyć i tak dalej, i takie tam, prawda?

Tu spojrzał wymownie na starego z brodą, który jak się okazało był chyba duchownym. Dziadek nastawił tylko ucha, bo chyba nie dosłyszał. Ale to wystarczyło mojemu w-zasadzie-już-teściowi.

– Prawda. A więc ogłaszamy was mężem i żoną, a niech mi ktoś tylko piśnie słówko – uprzedził mnie, bo już otwierałem usta, żeby protestować – to zabiję, przysięgam. A od teraz możesz mi mówić „tato”.

Po tych słowach zza czarnych gęstych wąsów wyłoniły się pożółkłe od tytoniu zęby z kilkoma złotymi wyjątkami. Odebrałem to jako uśmiech, więc odwzajemniłem mu tym samym. To znaczy uśmiechem, bo mam nadzieję, że moje uzębienie wygląda nieco lepiej. Po tej wymianie, jakby nie było, uprzejmości mój nowy tato złapał mnie z całej siły za klapy czarnej marynarki i jednym sprawnym ruchem wyciągnął mnie z trumny. Dał mi pyska, choć wyglądało na to, że znów da mi w pysk, po czym pchnął mnie w ramiona mojej świeżo poślubionej żony.

– Tańczcie, to wasz szczęśliwy dzień!

Od razu posłusznie jak kukły zaczęliśmy lekko podrygiwać w takt zwariowanej muzyki. Objęliśmy się nieporadnie, z lekką nieśmiałością, a ja zacząłem rozglądać się wokół, czy to aby nie jakiś podstęp, po którym rzuci się na mnie wściekły tłum, żeby mnie rozerwać na kawałki za dotykanie kompletnie obcej mi dziewczyny. Ale nie, wszystko było w porządku. Weselnicy klaskali, cieszyli się, kobiety pochlipywały ze wzruszenia, dzieci wytykały nas palcami, pokazywały języki i chichrały się, nie wiadomo z czego. Między nogami przebiegł nam kot, który uciekał przed ujadającym wściekle psem. Lała się wódka, ludzie śpiewali, niektórzy strzelali w niebo z kałaszy, ktoś się bił, ktoś rzygał pod stół, pod którym ktoś inny bałamucił jakąś dziewczynę. Wydawało się, że świat kompletnie zwariował.

Utkwiłem oczy w pannie młodej. Ona, czując zapewne na sobie moje pytające spojrzenie, po chwili także podniosła niepewny i zagubiony wzrok utkwiony do tej pory w ziemi. W kąciku jej ust pojawił się zaczyn uśmiechu, badawczego jeszcze, wypytującego, czy aby na pewno jestem zadowolony, czy nie mam nic przeciwko.

– Kochasz mnie jeszcze? – wyszeptała tak cicho, że w zasadzie bardziej domyśliłem się słów, niż je usłyszałem w tym tumulcie.

– Jak to jeszcze? – nie kryłem zdziwienia. – Słuchaj, jesteś naprawdę bardzo fajna babka, serio, ale ja cię przecież…

– Nie mów nic. Ja wiem. To wszystko przeze mnie. To moja wina. Nie powinnam cię wtedy zostawiać.

– Kiedy?

– Nie ważne. To już przeszłość. Najważniejsze, że znów jesteśmy razem. Na zawsze.

– Znów?

– Dla mnie liczy się tylko to, co teraz. Że trzymasz mnie w ramionach, że tańczymy, gra muzyka, świat się kręci…

– Chwila – ściągnąłem brwi, żeby moje zdumienie było bardziej wiarygodne. – Dziewczyno, ja naprawdę nie wiem, co się tutaj wyrabia. Nawet nie wiem, jak masz na imię, jak ja mam na imię. Jestem kompletnie zagubiony. Nic nie pamiętam – oj, niedobrze, oczy zachodzą mi łzami, trzeba się wziąć w garść. – Wkręcacie mnie, prawda? To gra? Zabawa.

– Już dobrze. Nie denerwuj się, do wszystkiego powoli dojdziemy. Pomogę ci. Zaufaj mi. A teraz tylko tańcz, nie myśl. Ciesz się tą chwilą, bo uwierz mi, jest się z czego cieszyć. Czekaliśmy na ten dzień całe życie. Spełnia się właśnie nasze marzenie, najdroższy.

Poczułem bezsilność łamaną na błogość. Zrezygnowany, lecz jednak gdzieś w głębi szczęśliwy poddałem się wirowi szaleństwa. Tańczyłem więc, piłem, jadłem, śmiałem się, płakałem, obściskiwałem z każdym, kto stanął na mej drodze, strzelałem nawet z kałasza, a co, zatraciłem się w zabawie na całego. We łbie huczało, w duszy grało.

I tak10574343_719647438088847_1305253133213444403_n się stałem jednym z nich. Bo tak się staje człowiekiem z krwi i kości. Nagle i znienacka. Dlatego nie warto nawet pytać dlaczego.

http://szuflada.net/gdzie-ja-jestem-krzysztof-prusniewski-opowiadanie-konkursowe/

Kryształowe marzenie dzieciństwa

NEW okładka

Recenzja ukazała się w dwumiesięczniku „Nowa Europa Wschodnia” (nr 5/2014)

Sir Francis Bacon powiedział kiedyś, że niektóre książki należy smakować, inne połykać, a jeszcze inne przeżuć i przetrawić. Książka Vasile Ernu Urodzony w ZSRR w zależności od perspektywy i nastroju czytelnika może odnosić się do każdej z tych kategorii.20140527_170030
Potraktować można ją jako literaturę rozrywkową i, dzięki jej strukturze, czytać na wyrywki. Można skupić się na zawartych w niej smaczkach kulturowych i językowych. Wreszcie można wygospodarować nieco więcej czasu i dostrzec w niej ciekawą rozprawę z pogranicza psychologii i filozofii. Ernu nie nakłania do żadnej interpretacji swojej książki. Nie sugeruje, czym ona jest: pozycją zupełnie poważną czy może tylko satyrą?

Urodzony w ZSRR stanowi przede wszystkim encyklopedię życia codziennego w Związku Radzieckim: pozycja składa się z pięćdziesięciu jeden krótkich, zwykle kilkustronicowych esejów poświęconych najrozmaitszym dziedzinom życia, które wiódł mieszkaniec ZSRR, i przedmiotom, które go otaczały. Przeczytamy więc o zagadnieniach tak błahych (jedynie pozornie) jak dżinsy czy guma do żucia, o kosmicznej wyprawie Gagarina i radzieckim rocku, a także o kulturotwórczej i socjalizującej roli kuchni (rozumianej jako pomieszczenie) czy wspólnej toalety. Poprzez subiektywne eseje autor nie tylko szkicuje rzeczywistość kształtującą radzieckiego człowieka, ale też oswaja czytelnika ze sposobem myślenia ludzi urodzonych w ZSRR. W tym celu teksty okraszono fragmentami piosenek, utworów literackich czy bogatymi dialogami z kultowych dzieł radzieckiego kina, których znajomość niezbędna jest do zrozumienia źródeł tamtejszej mentalności. Ernu odkrywa ten świat w doskonały sposób: jasno widać, jak radziecki byt był w stanie określić radziecką świadomość.

13

Vasile Ernu

Urodzony w ZSRR stawia przed sobą dwa podstawowe cele (bądź trzy, jeśli za cel uznamy również rozbawienie czytelnika ogromną ilością inteligentnego i pełnego
ironii humoru). Po pierwsze, autor chce przybliżyć istotę niezrozumiałej dla wielu nostalgii za Związkiem Radzieckim oraz podzielić się swoimi wspomnieniami.
Nie mniej istotne jest drugie zadanie książki. W eseju poświęconym bohaterom z dzieciństwa Ernu przytacza zdanie z powieści Ilii Ilfa i Jewgienija Pietrowa Dwanaście krzeseł. Brzmi ono: „To kryształowe marzenie mojego dzieciństwa, proszę nie tykać go swoimi łapami!”. I choć w oryginalnym kontekście wypowiedź ta stanowiła fragment humorystycznego dialogu między Ostapem Benderem a Szurem Bałaganowem, to w przypadku książki rumuńskiego autora ma ona dużo głębszy sens (choć również nie jest pozbawiona humoru). Ernu chce bowiem pokazać czytelnikowi, że dla niego i wielu innych osób lata przeżyte w ZSRR były pełne radości. Ernu nie ukrywa przy tym licznych nieprzyjemności, które były nieodłączną częścią tego życia, ale mimo to nostalgicznie i szczerze konstatuje, że wszystkie „były przy nas na dobre i na złe. Stanowiły część wielkiej przygody zwanej ZSRR”. To właśnie w obronie tych ludzi (a więc i siebie samego) występuje Ernu. Postuluje, że wspomnienia osób wychowanych w Kraju Rad – choćby były niezgodne z prawdą i wyidealizowane – należy pozostawić w spokoju i „nie tykać ich swoimi łapami!”. W zawoalowany sposób autor pyta: Czy człowiek radziecki nie powinien mieć prawa do „kryształowych dziecinnych marzeń”? Drugim celem książki jest właśnie uzyskanie od czytelnika odpowiedzi twierdzącej.

Urodzony z ZSRR nie ma jednak nikogo z niczego rozliczać, nie ma też spełniać funkcji terapeutycznej wobec pozbawionego ojczyzny człowieka radzieckiego. Ernu zamiast spowiedzi wybiera afirmację – wprost przyznaje, że zarówno on, jak i większość jego rówieśników wierzyli we wpajane im ideały, poddawali się radzieckiemu wychowaniu, kulturze czy indoktrynacji; widzieli świat tak, jak chciała tego władza, wyznawali promowane przez nią wartości i negowali te, które ona kazała im negować.

Autor nie sili się na sztuczny obiektywizm. Nie próbuje krytycznie przyglądać się rzeczywistości, która otaczała go w czasach dzieciństwa i młodości spędzonej w Kraju Rad. W przypadku Ernu to raczej współczesność podlega ocenie i kontestacji. Dokonuje się to z perspektywy człowieka, który sam siebie nazywa homo sovieticus – produktem radzieckiego państwa oraz jego ideologii. I nie wstydzi się tego. 20140527_170853

Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Co więcej, jej encyklopedyczno-eseistyczna konstrukcja umożliwia wybiórczą lekturę: każdy z tekstów omawia osobne zagadnienie i jest niezależny od pozostałych. Natomiast dla osób spragnionych dodatkowych materiałów źródłowych, które pomogłyby w lepszym zrozumieniu pozycji, autor założył specjalną stronę internetową: umieszczono na niej zdjęcia, utwory literackie czy muzyczne. I choć dostępna jest jedynie w języku rumuńskim, to na stronie wydawnictwa można znaleźć krótki przewodnik po witrynie w języku polskim.

Urodzony w ZSRR został wydany nakładem wydawnictwa Claroscuro, oficyny promującej autorów niszowych, pochodzących z mało popularnych w Polsce krajów i regionów. Pierwsza wersja książki w języku rumuńskim pojawiła się w roku 2006, lecz w naszym kraju ukazuje się po raz pierwszy. Obok takich pozycji jak powieść Gruzina Zazy Burczuladze Adibas czy Świadek pióra rosyjskiego pisarza Ilii Mitrofanowa, książka Ernu jest częścią serii wydawniczej „Ścieżki Życia” – oby nie ostatnią.

Kamil Całus
Źródło: „Nowa Europa Wschodnia”, nr 5/2014, wrzesień-październik

Bibliotekarz – zawód marzeń?

Mało stresu, kreatywne zadania, istotna dla społeczeństwa rola. Oto ważne powody, dla których zawód bibliotekarza dla wielu może okazać się pracą marzeń.

ID-100104094Bibliotekarz to jeden z bardziej podatnych na stereotypizację zawodów. Jakie mamy wyobrażenie o reprezentantach tego zawodu? Cóż powiedzieć, bywa to obraz nieszczególnie pozytywny – groźnie spoglądające spod okularów bibliotekarki, które czepiają się zbyt głośno rozmawiających czytelników, nudno wyglądający bibliotekarze, w wyciągniętych swetrach czy pulowerkach i koszulach w kratę, zgarbieni pośród zakurzonych półek. Słowem – nuda. Sporadycznie wśród pierwszych skojarzeń pojawia się obraz sexy bibliotekarki żywcem wyjętej z filmu American Pie.

Dziś Dzień Bibliotekarza, a więc doskonała okazja, by rozpocząć walkę z tak krzywdzącym wizerunkiem pracowników bibliotek. W ślad za redakcją magazynu „Buzzfeed” przytoczymy 9 powodów, dla których warto zmienić zdanie o zawodzie bibliotekarza.

1. Keep calm!

Portal CareerCast.com opublikował jakiś czas temu ranking najmniej stresujących zawodów świata. Bibliotekarz uplasował się w nim na bardzo wysokiej pozycji. Właściciel portalu Tony Lee zachęca do podjęcia pracy w bibliotece, wskazując na liczne zalety tego zajęcia:

Jeśli twoje życie jest pełne stresu, zastanów się nad wyborem zawodu oferującego pewne zatrudnienie i satysfakcjonujące zarobki, zawodu, który jednocześnie nie ma specjalnych wymogów fizycznych, nie naraża na niebezpieczne sytuacje i w którym nie obowiązują deadline’y.

Czyż nie brzmi to zachęcająco?

2. Bibliotekoznawstwo się rozwija.ID-10086798

Na początku radziliśmy, aby pozbyć się wszelkich stereotypów. Zapomnijmy więc o stosach zakurzonych książek, które widywaliśmy na filmach. Najnowsze technologie wyszły na przeciw także bibliotekom. Absolwenci bibliotekoznawstwa są coraz lepiej wykształceni w zakresie obsługi baz danych i zarządzania archiwami. Zbiory biblioteczne ulegają cyfryzacji. Od kandydatów na bibliotekarza wymaga się już nie tylko magistra z bibliotekoznawstwa, lecz także z informatyki. Zawód ten wymaga więc lat nauki, a bibliotekarze to prawdziwi specjaliści!

 

3. Bibliotekarze są potrzebni wszędzie!

Blogerka Merdith Myers, absolwentka bibliotekoznawstwa i informacji naukowej, prowadzi bloga, na którym opisuje doświadczenia swoje i swoich kolegów po fachu. Czym zajmuje się Merdith? Stworzyła swoją linię ubrań! Jej motto brzmi:

Potrzebujemy ubrań literalnie wspaniałych, a jeśli jest coś mądrzejszego niż czytanie książek, to noszenie ich!

Ubrania Merdith są trochę jak Carrie Bradshaw, a trochę jak Alicja w Krainie Czarów – to linia inspirowana literaturą. Bibliotekarka zajmująca się modą, kto by pomyślał? Na blogu Meyers poznajemy również właściciela restauracji Bern’s Wine Cellan, z wykształcenia bibliotekarza. Jak twierdzi, bez przygotowania merytorycznego, jakie zdobył na studiach, nie ogarnąłby zbiorów win, które znajdują się w jego lokalu. Ów zbiorek liczy sobie, bagatela, 90 tysięcy butelek najróżniejszych win z całego świata. Bibliotekarz, ekspert od archiwizacji danych bywa, jak widać, niezbędny również w winiarni.

ID-100176170

4. Bibliotekarze mają poczucie humoru!

Steven Kemple, bibliotekarz Biblioteki Publicznej w Cincinnati i Biblioteki Głównej Hamilton Conty, w jednej z sal biblioteki siedzi na ziemi przebrany za goryla i zaczyna przerzucać książki. Steven definiuje tę praktykę jako eksperymentalny sposób na wzbudzenie ciekawości u potencjalnego czytelnika.

Bibliotekarz – mówi – nie różni się wiele od artysty. Jedna z najważniejszych funkcji biblioteki publicznej to promocja świadomości obywatelskiej i uświadamianie ludziom, jak ważne jest wzbudzanie zainteresowania w ludziach. Zaciekawienie często jest inicjowane przez zdumienie, szok, przebranie goryla może stać się zalążkiem cudu, może zachęcić ludzi do czytania.

Według Kemple’a stworzenie niecodziennych sytuacji wzbudza w dzieciach (i dorosłych) zainteresowanie. Zbliżenie ludzi do biblioteki poprzez przebranie goryla? To nie szaleństwo, to geniusz.

5. BibliID-100209565otekarze są superkreatywni.
Bibliotekarze aktywnie organizują wydarzenia i imprezy dla dzieci. Niemal w każdej bibliotece organizowane są spotkania adresowane do najmłodszych. Wieczory tematyczne, zajęcia uczące kreatywności, grupowe czytanie klasyki literatury, nauka czytania na głos. Jak myślicie, kto organizuje te wszystkie wydarzenia? Bibliotekarz, a jakże. Zawsze gotowy, by zaangażować dzieci w różnym wieku do rozwijających i ciekawych zajęć.

 

6. Kreatywność nie kończy się na dzieciach.


Rozrywka nie jest zarezerwowana tylko dla najmłodszych. Dorośli także mogą spędzić przyjemnie czas w bibliotece. Powstaje naprawdę wiele inicjatyw dla dojrzalszych czytelników. Na przykład w okresie przedświątecznym Centennial Library organizuje UGLY CHRISTMAS SWEATER CRAFT NIGHT. Podczas tej unikalnej imprezy wszyscy uczestnicy tworzą najbrzydsze świąteczne swetry. Ty przynosisz sweter, my zapewniamy ci brzydotęmożna przeczytać na ulotce. Dorośli sympatycy książek mogą uczestniczyć również w wydarzeniu BOOKS&BREWS, podczas którego prezentacja książek i degustacja piwa tworzy zaskakującą mieszankę. Wszak nie samymi powieściami żyje biblioteka. Kino i muzyka? Bibliotekarz zadba o wszystko. Biblioteka Publiczna w L’Oak Park organizuje MOVIEOKE, imprezę, w ramach której goście odtwarzają sceny ze swoich ulubionych filmów, dokładnie tak, jak śpiewaliby piosenki na karaoke.

7. Bibliotekarze są superbohaterami!

Flynn Carsen jest bibliotekarzem. To bohater telewizyjnego miniserialu. Opowiada o bibliotekarzu superbohaterze, który musi obronić kolekcję legendarnych i mitycznych woluminów, taki Indiana Jones bibliotekarzy. Wśród serialowych bibliotekarzy najbardziej znany jest bez wątpienia Rupert Edmund Giles, bohater Buffy, postrach wampirów. Giles jest odpowiedzią na wszystkie bolączki Buffy: dysponuje szeroką wiedzą o demonach, wampirach i innych straszydłach, zna magię i różne zaklęcia, jest świetnym strategiem, bardzo inteligentnym i pełnym pomysłów na wyratowanie swojej przyjaciółki z wszelkiej opresji. Jakby tego było jeszcze mało, Giles jest również poliglotą, zna języki współczesne i starożytne. A ponadto jest mistrzem sztuk walki – prawdziwy superbohater!

8. Wielcy pisarze byli bibliotekarzami!

Marcel Proust na przykład w 1896 pracował jako wolontariusz dla Bibliothèque Mazarine. Prawdę mówiąc, do tej pracy zmusił go ojciec i Proust przystał na to niechętnie. Prawdopodobnie od pragmatyzmu zajęć bibliotekarza bardziej pociągała go intelektualna praca piórem. W telegraficznym skrócie – Proust szybko po rozpoczęciu pracy poszedł na zwolnienie lekarskie, które dziwnym trafem przedłużało się na lata, aż w końcu biblioteka uznała, że zrezygnował ze stanowiska. Następny wielki pisarz-bibliotekarz to Jorge Luis Borges, który w przeciwieństwie do kolegi po fachu prawdziwie pasjonował się pracą w bibliotece. Niestety w 1946 z powodu niechęci do rządu Juana Domingo Peróna został zwolniony ze stanowiska. Jednak to nie jedyni pisarze, którym zdarzył się epizod pracy w bibliotece. Wśród nich jeden z braci Grimmów, Jacob, Madeleine L’Engle, Joanna Cole, Beverly Cleary i wielu, wielu innych.

9. Bibliotekarze zmieniają świat na lepszy.

Glenor Shirley od ponad 17 lat zarządza biblioteką zakładu karnego dla nieletnich w Maryland. W wywiadzie wyjaśnił, że większość z ponad 1700 więźniów przed wyrokiem nigdy nie postawiła nogi w bibliotece. Dzięki więziennym bibliotekom stali się jednak zagorzałymi czytelnikami. Glenor wyjaśnia, że osadzeni robią dobry użytek z biblioteki:

Staje się ona miejscem, w którym mogą nauczyć się czytać, napisać list do rodziny, obejrzeć film instruktażowy na temat mechaniki samochodowej lub po prostu psychicznie oderwać się od rzeczywistości.

Na pytanie, jakie książki najczęściej wypożyczają młodzi więźniowie, odpowiada:

Harry’ego Pottera i encyklopedię medyczną. Kiedy w ambulatorium dostają jakieś leki, chcą się upewnić, czy są odpowiednie dla ich potrzeb – dodaje ze śmiechem.

ID-100164922

Wśród wielu inicjatyw stworzonych przez Shirley uwagę zwraca program, który daje rodzicom możliwość czytania książek swoim przebywającym w zakładzie dzieciom. To bardzo ważny moment, w którym wzmacnia się więź między rodzicem a dzieckiem. Shirley wierzy, że dzięki jego pomysłom, młodzi osadzeni wyjdą z więzienia lepiej przygotowani do życia w społeczeństwie, bardziej dojrzali i odpowiedzialni.

 

 

Na podstawie artykułu Martiny Brunetti, http://www.libreriamo.it/a/7318/ecco-perche-quello-del-bibliotecario-e-il-lavoro-dei-sogni-non-solo-per-i-booklover.aspx

Tualeta, czyli salon lektur

Nie myślcie czasem, że największą zasługę w naszej edukacji miała sowiecka szkoła, Biblioteka im. Nadieżdy Krupskiej, Biblioteka im. W. I. Lenina lub jakiś tam państwowy Uniwersytet Łomonosowa. Przyznaję, że i one zajmują poczesne miejsce w naszym systemie oświaty. Jednak tualeta – jeśli chodzi o nasze kształcenie – przebija wszystkie instytucje edukacyjne i kulturalne. Tak więc, gdy zdarzy nam się wysyłać podziękowania ludziom i instytucjom, które nas ukształtowały i wychowały, powinniśmy również pamiętać o podziękowaniach dla owego sanktuarium sowieckiej kultury – tualety.

W taki właśnie sposób Vasile Ernu, autor książki Urodzony w ZSRR, opisuje wyjątkowe miejsce, jakie zajmowała toaleta w życiu każdego mieszkańca ZSRR. Jego zdaniem funkcja WC wybiegała daleko poza kwestie przyziemne i stanowiła swoisty ośrodek kształtowania myśli. Wszystko za sprawą książek, które były niezbędnym elementem rytuału wizyty w tualecie.

I rzeczywiście, kiedy idziesz do tualety, to z szacunku dla tego miejsca powinieneś mieć przy sobie dwie rzeczy. Książkę i papier toaletowy. (…) Jeśli chodzi o książkę, to nie istnieją tu wyraźne preferencje związane z jej tematyką. Wszystko zależy od ciebie. Wolno ci zabrać każdą książkę, którą chciałbyś przeczytać. Tualeta jest doskonałą czytelnią i miejscem, z którego wyszła nieprzebrana rzesza najwybitniejszych sowieckich intelektualistów.

Ernu nie jest odosobniony w swoim postrzeganiu społecznej funkcji toalety. Warto zauważyć, że coraz więcej publicznych WC, ulokowanych chociażby w klubokawiarniach, oferuje swoim gościom półeczki z książkami.

Z okazji Prima Aprilis, z przymrużeniem oka, prezentujemy naszym Czytelnikom zdjęcia nietypowych Salonów Lektur z różnych zakątków świata…

Jedzenie zamiast książek

Statystyki związane ze stanem polskiego czytelnictwa są druzgocące. Blisko 2/3 Polaków w ogóle nie sięga po książki, zaś do regularnego obcowania z literaturą przyznaje się zaledwie co dziesiąty. Ale ten problem to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Kryzys rynku książki można częściowo zrzucić na karb cyfryzacji literatury i prasy – zamiast kupować publikacje papierowe, sięgamy raczej po ebooki; zamiast przeglądać drukowaną prasę codzienną, zaglądamy na portale informacyjne. To jednak nie tłumaczy całości zjawiska.

Spadek czytelnictwa jest niewątpliwy – czytamy coraz mniej. Według doniesień Biblioteki Narodowej z 2012 roku, w perspektywie dekady odsetek osób czytających regularnie (7 książek rocznie lub więcej) spadł dokładnie o połowę. Z mapy Polski znikają kolejne księgarnie, a rynek czytelniczy się kurczy. Warto się zastanowić, co jest przyczyną, a co skutkiem tego stanu rzeczy.

FreeDigitalPhotos.net

FreeDigitalPhotos.net

Na początek kilka spostrzeżeń. Po pierwsze – nie tylko jakość literatury, a może nawet ona w najmniejszym stopniu, ma wpływ na jej ewentualny sukces komercyjny. Widać to chociażby na przykładzie głośnej ostatnio sprawy Kai Malanowskiej i jej szeroko komentowanego w mediach oburzenia na niskie zarobki pisarzy, odzwierciedlające brak zainteresowania odbiorców ich twórczością mimo licznych literackich nagród i wyróżnień, które rzekomo miałyby się przełożyć na zwiększenie sprzedaży tytułu. Nie ma oczywiście nic zaskakującego w tym, że spora część książek przechodzi bez echa.  Niemniej bez względu na wartość literacką pisarstwa Malanowskiej, którego ocena zawsze będzie subiektywna, fakt, że po książkę sięgnął mało kto, może mieć zupełnie inne – całkiem prozaiczne – przyczyny.  Otóż problem tkwi w dostępności książek w ogóle, a w szczególności tych wydanych przez małe i średnie oficyny. Drastycznie spada liczba księgarni, a ich oferta staje się coraz bardziej jednolita. Na wszystkich półkach widnieją niemal te same tytuły. Wydawnictwa ponoszą coraz większe koszty dystrybucji (sięgające często nawet 55% ceny książki), przez co z gry odpadają najmniejsze, a rynek opanowują najprężniej działające przedsiębiorstwa, których oferta niekoniecznie jest najbardziej atrakcyjna – jest po prostu najbardziej znana i najłatwiej dostępna dostępna.

Ubolewanie nad obniżającymi się kompetencjami kulturowymi społeczeństwa jest zatem nie w pełni uzasadnione. Spadek czytelnictwa może mieć swoje przyczyny nie tylko w tym, że internetowe przekazy audiowizualne kształtują nawyki wyrywkowego przyswajania tekstów, lecz także w coraz trudniejszym dostępie do zróżnicowanej oferty czytelniczej. Oczywiście przemiany gospodarcze nie są jedynymi czynnikami, powodującymi taką sytuację. Zjawiska socjologiczne wydają się nie mniej ważne.

Mowa przede wszystkim o niepokojącym przekształcaniu się znaczenia słowa ‚kultura’. Do tej pory pojęcie to wiązało się z dorobkiem będącym nośnikiem ważnych wartości i idei. Obecnie można zauważyć stosowanie tego terminu do zjawisk zupełnie niezwiązanych z trwałymi wytworami ludzkiego geniuszu i talentu. Przykład? Instytut Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzący do tej pory studia z zakresu socjologii i nauk społecznych, uruchomił ostatnio nowy kierunek studiów podyplomowych pod tytułem… Kultura kulinarna. To nie jest jednak odosobniony przypadek takiego użycia słowa ‚kultura’. Dział o podobnej nazwie mieści się w jednym z warszawskich Empików (oferuje narzędzia i pomoce związane z gotowaniem) i wygląda na to, że coraz bardziej wypiera książki, czyli to, co miało być podstawą działalności tej sieci sklepów. A to jeszcze nie wszystko. W Kamienicy Braci Jabłkowskich, gdzie dotychczas mieściła się jedna z największych stołecznych księgarni – Traffic Club – znajduje się obecnie… bazar z żywnością „ekologiczną”. Czy to oznacza, że zainteresowania społeczeństwa przeniosły się z kultury (rozumianej tradycyjnie) na konsumpcję? Miejmy nadzieję, że jest to jedynie przejściowa moda i kryzys, który niebawem zostanie zażegnany. Propozycje rozwiązania są jednak wciąż przedmiotami dyskusji.

„W Amazonii”

Firma Amazon, największa na świecie sieć księgarń wysyłkowych, rozpoczęła budowę swoich centrów logistycznych w Polsce. W sumie mają powstać 3 oddziały, w których zatrudnienie znajdzie łącznie nawet 10 tysięcy osób. Niebawem rozpocznie się zakrojony na szeroką skalę proces rekrutacyjny.

Reakcje na tę wiadomość są zróżnicowane. Z jednej strony pojawienie się tak wielu nowych miejsc pracy na różnych stanowiskach jest bardzo korzystne. Wiążą się z tym jednak pewne obawy. Pod koniec zeszłego roku w niemieckich oddziałach miała miejsce seria strajków. Pracownicy skarżyli się na niskie płace, nieodpowiednie warunki pracy i niekorzystne formy umów. Już teraz wiadomo, że nie każda osoba zatrudniona w polskim Amazonie będzie mogła liczyć na umowę o pracę.

Wątpliwości wzbudzają również pytania, które mają padać podczas rozmów kwalifikacyjnych. Dotyczą one nie tylko pracy, lecz także osobistych doświadczeń i przekonań kandydata. Osoba starająca się o zatrudnienie w Amazonie może zostać poproszona o opisanie sytuacji, w które musiała kogoś przeprosić lub opowiedzenie o największym błędzie, jaki zdarzyło jej się popełnić.

Okładka francuskojęzycznej wersji książki "W Amazonii"

Kolejną kontrowersją związaną z działalnością firmy jest kwestia automatyzacji pracy. W Stanach Zjednoczonych trwają prace nad wdrożeniem dronów, które pełniłyby funkcję superszybkich doręczycieli zamówień. Urządzenie to jest bezzałogowe i nie wymaga zdalnego sterowania, dlatego innowacja taka wiąże się z możliwością zmniejszania się liczby miejsc pracy, co jest postrzegane jako poważne zagrożenie.

Francuski dziennikarz Jean-Baptiste Malet postanowił przekonać się na własnej skórze, jakie są blaski i cienie pracy w firmie Amazon. Na podstawie swoich doświadczeń napisał reportaż. Polska wersja książki pod tytułem W Amazonii ukaże się w październiku 2014 roku nakładem wydawnictwa Claroscuro.

Rzeczywistość bez retuszu

© Raphaël Gaillarde

© Raphaël Gaillarde

Dzisiaj mijają 4 lata od śmierci Pascala Garniera, francuskiego pisarza, autora ostatnio wydanego przez nas tytułu Jak się ma twój ból?. Książka ta liczy sobie zaledwie 174 strony, jednak wystarczy tylko tyle, by zmusić czytelnika do refleksji. Jaką prawdę o świecie ukazuje autor w tej krótkiej, prostej opowieści?

Wydaje się, że bohaterowie książki są stworzeni na zasadzie kontrastu: chłodny, cyniczny i bezwzględny Simon kontra serdeczny i prostoduszny lekkoduch Bernard. Czuła i troskliwa matka Fiona oraz wyzwolona, niepokojąca samotniczka Rose. Malutka Violette, poznająca otaczający ją świat i żegnająca się z życiem Anaïs. Młodość i starość, nadzieja i rezygnacja, życie i śmierć. Czy jest tu miejsce na wspólny mianownik? Garnier pokazuje, że owszem, jest – i to bardzo dużo miejsca.

Świat powieści Jak się ma twój ból? nie jest czarno-biały. Jednak jeśli ktoś spodziewa się skali odcieni szarości, bardzo się rozczaruje. To barwna historia z barwnymi postaciami. To właśnie zderzenie bohaterów z tak różnych światów pozwala autorowi ukazać rzeczywistość bez retuszu – czasem przyjemną, czasem ohydną i zawsze niedoskonałą.

Owa niedoskonałość świata przejawia się na wielu płaszczyznach – na przykład w wątku miłosnym Bernarda i Fiony. Są co prawda młodzi, ale wcale nie piękni i romantyczni. To zwykli ludzie, którzy na co dzień borykają się z problemami i którzy zdążyli doświadczyć już w życiu różnych trudności. Spotykają się w zupełnie przypadkowych okolicznościach, a ich miłość rozkwita pomimo niesprzyjającej aury. To uczucie wynikające przede wszystkim ze spotkania dwóch pokrewnych i bardzo osamotnionych dusz, a nie z przypływu namiętności.

„Niedoskonały” jest również, w pewnym sensie, Simon – ten oschły, z pozoru pozbawiony skrupułów i sentymentów mężczyzna w istocie jest bardzo emocjonalny. Nie jest tym, za kogo chciałoby się go uważać, nie spełnia kryteriów czarnego charakteru. Przeciwnie, nie sposób go nie lubić, mimo że jego postępowanie budzi wiele wątpliwości. Simon ceni takie wartości jak przyjaźń i lojalność. Okazywanie uczuć nie jest jego mocną stroną, ale jak się okazuje, nawet tak niewrażliwy człowiek jak on potrafi niekiedy uronić łzę.

Podobnie Bernard – chociaż sprawia wrażenie wcielenia dobra i serdeczności, jego również stać na niejednoznacznie moralne czyny. Ma dobre intencje, ale czy na pewno udaje mu się zawsze dokonać najlepszego wyboru? O tym musi zadecydować czytelnik, dla którego spotkanie z tymi niezwykle przewrotnymi postaciami powinno być bardzo ciekawym doświadczeniem.

Więcej informacji o książce można znaleźć na stronie wydawnictwa.

Książki, które leczą

Czy literatura może być lekarstwem? Okazuje się, że tak, i to w ścisłym znaczeniu tego słowa.

Biblioterapia, czyli leczenie za pomocą czytania, to stosunkowo nowa metoda terapeutyczna. Jej najbardziej znaną formą jest skierowana do dzieci bajkoterapia. Jednak z leczniczych właściwości (o)powieści może skorzystać każdy bez względu na wiek. Najlepiej zgłosić się do wykwalifikowanego biblioterapeuty, który przepisze odpowiednią dawkę właściwych lektur, dobranych stosownie do dolegliwości.

Książka zamiast psychoterapii

FreeDigitalPhotos.net

FreeDigitalPhotos.net

W Polsce biblioterapia jest jeszcze stosunkowo mało znana. Praktykuje się ją właściwie tylko w odniesieniu do dzieci i młodzieży borykających się z problemami zdrowotnymi i psychologicznymi. Zwykle terapia taka ma formę zajęć grupowych z elementami zabawy i ćwiczeń.

W Wielkiej Brytanii oblicze biblioterapii jest zupełnie inne. Grupą docelową nie są już tylko dzieci, lecz osoby w każdym wieku, a nawet częściej dorośli. W Londynie powstała instytucja The School of Life, specjalizująca się m.in. w prowadzeniu biblioterapii indywidualnej lub dla par.

Do zespołu biblioterapeutów z The School of Life należy m.in. współautorka książki The Novel Cure, będącej zbiorem literackich recept na różne dolegliwości – Ella Berthoud. Wizytę u niej opisał John Crace, dziennikarz „The Guardian”:

Minęło ponad 20 lat, odkąd po raz ostatni byłem na kozetce terapeuty. Mój psychiatra zwykł siadać za mną i nie odzywać się ani słowem przez bite 50 minut. Ta terapia nie skończyła się dobrze dla żadnego z nas.

Tym razem jest to znacznie bardziej satysfakcjonujące doświadczenie. Przede wszystkim moja terapeutka, Ella Berthoud, siedzi naprzeciwko mnie i utrzymuje kontakt wzrokowy. Poza tym rozmawiamy o książkach – jest to temat, na który mówię o wiele chętniej, niż o ubogich zakamarkach własnego psyche. Ella jest biblioterapeutką – leczy przy pomocy książek. Wysłuchuje ludzi, którzy opowiadają o tym, co się dzieje w ich życiu, i zaleca lektury, które mogą im pomóc. Leczenie czytaniem zamiast leczenia gadaniem. (…)

Źródło: The Guardian

Literatura w pigułce

Okładka brytyjskiego wydania książki "The Novel Cure"

Książka The Novel Cure (dosł. powieściowy lek), którą Ella Berthoud napisała do spółki z Susan Elderkin, to alfabetyczny spis najróżniejszych dolegliwości, do których przypisane są odpowiednie powieści-leki. Książka ma formę leksykonu i jest ponadto zaopatrzona w indeksy oraz spisy najważniejszych pozycji beletrystycznych. Nie jest to jednak publikacja naukowa czy specjalistyczna – autorki kierują swoją książkę do szerokiego grona czytelników, którzy chcą potraktować literaturę nie tylko jako rozrywkę, lecz także jako sposób na poprawienie swojego samopoczucia.

Polska wersja książki ukaże się w grudniu 2014 r. nakładem wydawnictwa Claroscuro.

Jak i dlaczego to działa?

Mogłoby się wydawać, że literatura nie oddziałuje na czytelników aż tak mocno, by wpływać na ich stan zdrowia. Jest to uzasadnione zastrzeżenie, ale tylko częściowo. Z pewnością biblioterapia nie uleczy chorób ciała, ale może wpływać na poprawę samopoczucia i kondycji psychicznej. Co więcej, zdaniem biblioterapeutów odpowiednio dobrane książki są źródłem nowych perspektyw, pobudzają wyobraźnię, dają nowe spojrzenie na rzeczywistość, dzięki czemu mogą przyczyniać się do szeroko rozumianego rozwoju pacjenta.

Sztuka jako remedium

FreeDigitalPhotos.net

FreeDigitalPhotos.net

Trzeba pamiętać, że biblioterapia nie jest odosobnioną techniką, lecz przynależy do szerszej kategorii, tzw. arteterapii. Arteterapia to, najogólniej mówiąc, metody leczenia i wspomagania rozwoju oparte na kontakcie pacjenta ze sztuką. Jest to kontakt zarówno bierny, jak i czynny – pacjent nie tylko odbiera różne formy artystyczne, lecz także podejmuje próby ich tworzenia lub odtwarzania.

Biblioterapia odkrywa potencjał drzemiący w literaturze. Nie ma w tym nic z działania magicznego, bo mechanizm jest prosty – odkrywając nieznane sobie światy, czytelnik pogłębia swoją wyobraźnię, empatię, uczy się lepiej rozumieć otaczający go świat i innych ludzi. A może również – samego siebie.

Opowiedzieć książkę rysunkiem – rozmowa z Miguelem Imbirimbą

Jak powstała okładka do Tajnego agenta Jaime Bundy? Co jej twórca ma wspólnego z Polską? Jak dogadują się ze sobą Angolczyk i Brazylijczyk? Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Miguelem Imbirimbą – autorem okładki książki Tajny agenta Jaime Bunda!

Claroscuro: Czy mógłby pan opowiedzieć nam o początkach pana przygody z rysunkiem ? Czy zawsze myślał pan, że to będzie pana zawód? Skąd pomysł na ilustrowanie komiksów?

Miguel Lalor Imbirimba: Rysowałem od zawsze, a od 10. czy 12. roku życia jestem wielkim fanem komiksów. To wtedy miałem okazję zobaczyć wystawę komiksów francuskich i spotkanie to okazało się miłością od pierwszego wejrzenia. Później, żeby dostać się na Akademię Sztuk Pięknych, porzuciłem nawet studiowanie nauk społecznych na uniwersytecie. Jako ciekawostkę powiem, że moim mistrzem był Polak, pan Bohdan Bujnowski, który wywarł ogromny wpływ na mój wybór drogi zawodowej. W pewnym momencie myślałem nawet o podjęciu studiów w Warszawie, tak bardzo mnie zainspirował. Polska zajmuje szczególne miejsce w moim sercu.

C: Stworzył pan okładkę do portugalskiego wydania Pepeteli Tajny Agent Jaime Bunda, za pańską zgodą wykorzystaliśmy ją do polskiego wydania książki. Jak do pana dotarła powieść i tym samym zlecenie na projekt okładki? Jest pan Brazylijczykiem, książka napisana została w Angoli. Obecnie mieszka pan we Francji, prawda?

MLI: W tamtym okresie pracowałem akurat dla wydawnictwa Pepeteli, Editions Dom Quixote w Lizbonie. Fakt, że Pepetela pochodzi z Angoli, a ja z Brazylii bardzo nas do siebie zbliżał. Brazylijczyk zawsze ma coś w sobie z Afrykanina, czy to w genach, czy w duszy. Zostałem więc wybrany do pracy nad okładką książki Pepeteli w sposób zupełnie naturalny. Od dziesięciu lat mieszkam w Paryżu i pracuję nad komiksami, ale czasem brakuje mi tworzenia jakiejś okładki.

C: Po lekturze powieści miał pan od razu pomysł na okładkę? Jak podobała się panu książka?

MLI: Myślę, że ta okładka należy do udanych. Natychmiast zrozumiałem humor i ducha książki, i bardzo przypadła mi ona do gustu. W brazylijskiej odmianie portugalskiego słowo ‚bunda’ oznacza pośladki. A Brazylijczycy wyznają prawdziwy kult tej części ciała, co jest oczywistym wpływem kultury afrykańskiej. Postać Jaime jest w 80% własnym tyłkiem, to jakże przedstawić go inaczej?

C: Czy myśląc o okładce, którą ma pan zaprojektować, bierze pan pod uwagę krąg kulturowy, do którego należą przyszli czytelnicy? Czy zastanawia się pan nad różnicami w poczuciu humoru, rozumieniu estetyki u odbiorców z różnych państw? Na przykład, czy w Portugalii słyszał pan taką opinię, że okładka Tajnego agenta… może sugerować, że to książka dla dzieci? Myśli pan, że pańskie intencje zostały poprawnie odczytane?

MLI: Tak, oczywiście, myślałem o efekcie, jaki ten rysunek, dość syntetyczny, może też dziecinny, wywrze na czytelnikach z różnych kultur. Jest to jednak książka angolska, do tego bardzo zabawna. Patrząc z kolei na okładkę francuskiego wydania, uważam, że to katastrofa, od razu widać, że tworzył ją ktoś z zewnątrz, ktoś spoza kultury luzo-afrykańskiej, w żaden sposób nie opowiada o książce. Dla mnie zawsze ważne było to, żeby pozostać bardzo wiernym wobec tonu, w jakim napisana była książka; przy pomocy jednego rysunku staram się opowiedzieć historię, którą zawiera. I, szczerze, w przypadku Jaime Bundy udało mi się to.

C: Wspominał pan wcześniej o polskim rysowniku, który był pańskim mistrzem i źródłem inspiracji. Mógłby pan szerzej opisać tę relację?

MLI: Bohdan Bujnowski był wykładowcą rysunku i architektury na uniwersytecie, na którym studiowałem. Bardzo szybko nawiązała się między nami przyjaźń, dom profesora stał się dla mnie oazą na długie lata. Bohdan był dla mnie mistrzem, w sensie daleko przekraczającym zakres rysunku. On i jego żona Hanna wywarli na mnie ogromny wpływ. Po drodze nauczyłem się kilku słów po polsku i bardzo dużo o historii waszego kraju. Opuściłem Brazylię, żeby studiować sztukę i żyć z niej w Europie, co jest w dużej mierze jego zasługą. Niestety, nigdy nie byłem w Polsce, ale taka wizyta sprawiłaby mi ogromną przyjemność, muszę się kiedyś tam wybrać.

C: Jakie są pana plany na przyszłość? Jest pan znany głównie z komiksów, myśli pan jednak o ilustrowaniu książek?

MLI: To prawda, że zostałem pełnoetatowym rysownikiem komiksowym, ale znajduję czas na wykonanie kilku ilustracji to tu, to tam. Literatura mnie pasjonuje, dlatego też jestem cały czas otwarty na „ubieranie” książek.

C: Bardzo dziękuję za rozmowę.

MLI: (po polsku) Dziękuję!

Wywiad przeprowadziła i przetłumaczyła z języka francuskiego Joanna Wojewodzic.